sobota, 17 czerwca 2017

Kamienie pod nogami.

Moje życie nigdy nie było usłane różami. Od najmłodszych lat pamiętałam, że zawsze ktoś był wobec mnie złośliwy, opryskliwy, czy nawet brutalny. Działo się naprawdę wiele. Z wiekiem, wraz ze wzrostem świadomości, zaczęłam szukać odpowiedzi. Na zadawane pytanie "dlaczego", słyszałam najbardziej ironizujące, trywialne i grubiańskie odpowiedzi, jakie tylko mogły być: "bo na to zasłużyłaś", "byłaś złą osobą w poprzednim wcieleniu", "winny się tłumaczy", "masz to co przyciągasz" i tak dalej... Spotkałam się ze wszelkimi opiniami "oświeconych" osób, ale nikt mi nie podał żadnych konkretów. Żadnej rzetelnej odpowiedzi. Czas mijał, moje życie się nie zmieniało. Ludzie pod moje stopy rzucali mniejsze bądź większe kamienie, a także kłody... 

Tutaj mam olbrzymi żal do mojej rodziny, że zamiast pomóc, dorzucali swoje kamienie, nieraz głazy. Ludzie przy mnie tracili swoje człowieczeństwo, gdyż wywlekałam z nich to, co było głęboko ukryte. Zamiast pracować nad sobą - łatwiej było im publicznie mnie zlinczować, ośmieszyć, opluć i wzgardzić. Woleli się mieć za ludzi idealnych, nieomylnych - niczym bogów, a mnie za podczłowieka...

Następne lata mijały. Zaczynało mi brakować tchu. Łapałam się każdej możliwej okazji, by się uwolnić od tego przeklętego życia. Chciałam uciec - od wszystkiego - znajomych, rodziny, szkoły, obowiązków, mody, bezmyślności... To zaskakujące jak wiele człowiek może wytrzymać.

W końcu trafiła się okazja, bym wyjechała do Anglii. Nie była to pierwsza okazja - któraś z kolei. Po ogólnopolskich aferach z wyłudzaczami i oszustami, zaczęłam tracić nadzieję, że się uwolnię. Ale się udało. Miałam jechać z koleżanką i jeszcze jedną dziewczyną. Bilet lotniczy miałam już kupiony, wszystko było już ustalone i... nagle dziewczyny stwierdziły, że nie chcą ze mną mieszkać, ponieważ jestem - uwaga - zbyt spokojna. Bilet lotniczy przepadł. Byłam załamana. W zlosliwosci zazyczylam im tego samego hamstwa ze strony innych. Minęły dwa miesiące i pojawiła się kolejna okazja. Mogłam jechać z młodą parą dwudziestoparolatków. Już wtedy nie myślałam. Spakowałam walizki, pożyczyłam pieniądze i jednym busem pojechałam z nimi. Po tylu porażkach już nie miałam siły na płacz. Czułam spokój - nie wiedziałam co mnie na miejscu spotka, nie miałam wynajętego pokoju, nie miałam pracy... Pojechałam w ciemno.

To było półtorej roku temu. Z tej perspektywy widzę jak łatwo jest mówić i udawać mądrego, a co innego wcielać wszystko we własne życie. Jako dziecko byłam bardziej inteligętna od otoczenia. Widziałam, słyszałam i czułam więcej niż przeciętna osoba. Przez to wyłapywałam każde kłamstwo, czy hamstwo zwrócone w moją stronę. I tak też, jako dziecko, wszyscy z olbrzymią dozą programowali moją podświadomość i samoocenę. Dopiero teraz widzę jakie to było okrutne z ich strony. Ale pragnęłam żyć, pragnęłam istnieć, pragnęłam być... wolna. By to uzyskać zrobiłam wszystko, by nie musieć wracać do Polski. Pracodawcy to nagminnie wykorzystywali i tak - dorobiłam się zapalenia ścięgien w kolanach. Nie zarejestrowałam się do lekarza - bo zostałam oszukana przez Landlorda i tak samodzielnie leczyłam chore kolana. To był koszmar. Wracałam do domu, musiałam pokonać schody - jak to robiłam - naprawdę nie wiem. Kolan nie mogłam zginać, płacząc codziennie po nich wchodziłam i schodziłam. Siadając na krześle płakałam. Nie byłam wstanie nic zrobić w domu, ani posprzątać, ani gotować, nawet nie byłam wstanie szybciej iść. Za to znów ludzie się ze mnie śmiali, że śmiesznie chodzę, że kuśtykam, bigać nie mogę... Nadczesł czas, żebym zmieniła pokój i pracę. W obu przypadkach to było według przysłowia "z deszczu pod rynnę".

Pokój znów na piętrze, a praca... Sresująca, gdzie liczyła się tylko szybkość, a dokładność mieli już głęboko w poważaniu. Dano mi stanowisko na tak zwanych małych zamówieniach. Sama siedziałam w kącie i robiłam mniejsze zamówienia, podczas gdy większe, były robione na taśmie produkcyjnej. Ciągle tylko słyszałam, że jestem za wolna, że mam złą organizację, a ja popadałam w coraz większe nerwy, z niedociśnieniowca słałam się nadciśnieniowcem (dawniej miałam chore serce - więc nic dobrego to nie wróżyło), a stany depresyjne zaczynały wracać. Ciągła praca na najwyższych obrotach, kiedy chodziłam cała czerwona i (dosłownie) strugi potu się ze mnie lały. Poprosiłam o zmianę stanowiska pracy - jedynie co usłyszałam to "nie ma przeciwskazań zdrowotnych". W końcu zmieniono nam teamlidera, a mój organizm nie wytrzymał - pękła mi żyła w oku i w domu zemdlałam z wycieńczenia. To była moja granica.

W końcu nastała zima. Ilość godzin w pracy, z powodu braku zamówień, znacznie się zmniejszyła, a ja mogłam o siebie zadbać. Udało mi się uregulować ciśnienie, całkiem wyleczyłam kolana. I podjęłam decyzje. Czas się życiu postawić. Nadszedł czas, by zacząć żyć. Odegnałam od siebie to co szkodliwe, zabroniłam niepowołanym osobom wchodzić w moją prywatną przestrzeń. Z tych wszystkich kamieni i kłód zaczęłam budować most - stabilny, mocny i wytrzymały. Dzięki niemu dotrę tam gdzie chcę z dumą i uśmiechem...

Ale jak to się ma do magii? Otóż... Magią nie powinny zajmować się osoby słabe psychicznie, ze słomianym zapałem. Magia to coś więcej niż zabawa w Harrego Pottera i ówcześnie obecne "czarodziejkowanie" dla nastolatków lub niespełnionych, starszych kobiet. Osoby chore psychicznie, z wybujałym ego - z powodu magii - popadną w kłopoty lub ich stany się nasilą, ciągnąc za sobą innych. Magia to nie sposób na dowartościowanie się. Zanizm po nią siegniesz - najpierw poznaj własną wartość, wejdź po schodach po których nie jesteś wstanie wejść. Zbuduj most z głazów rzucanych Ci pod nogi. Dopiero wtedy będziesz pewien, że jesteś godny sięgnąć po tą prawdziwą magię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz