wtorek, 8 sierpnia 2017

Utracone skrzydła.

Dzisiejszy dzień leniwie ciągnął się od samego rana. Taki spokojny i senny... Więc by nieco się rozruszać, poszłam na spacer i tak przechodząc koło jednej z wystaw zobaczyłam tabliczkę.

(tłumaczenie: dzieci rodzą się ze skrzydłami, a nauczycie uczą je jak latać)

Wspaniała sentencja, można by ją rozwijać na wiele sposobów, jednakże jest jedno "ale", a sam tekst skłonił mnie do przemyśleń i wspomnień...

Dzisiejszy system edukacji uczy dzieci, jak z tych skrzydeł NIE korzystać. Mają być wygodne, proste w "obsłudze". W ten sposób nigdy nie będą miały okazji rozwinąć swoich skrzydeł, tylko po to, by zmusić do życia w "kurniku". Skąd wzięłam to porównanie? Otóż z jednej historii o orle wychowywanym wśród kur.

Tak też się wychowuje dzieci.
 
Bywa że ich skrzydła są "krępowane", a wraz z tym tracą swoją prawdziwą naturę, tworząc pokraczną karykaturę. W niektórych przypadkach jest to znacznie bardziej bolesne - w dozie "troski" o dziecko, pieczołowicie się wyrywa piórko, po piórku... a kiedy już piór zabraknie, zaś wola dziecka wciąż nie będzie złamana, to co zostało ze skrzydeł - zostaje całkowicie wyrwane. Od razu wspomnę, że nie ma tutaj teorii spiskowych - to po prostu łatwa tresura, która jest wpajana od najmłodszych lat z pokolenia na pokolenie. Uczą by nie marzyć, nie śnić, że życie jest ciężkie i straszne - dlatego dzieci boją się dorosnąći zastraszone żyją z dnia na dzień, tracąc swój "płomień".

Życie bez "skrzydeł" jest najtrudniejsze. Społeczeństwo nie akceptuje takich ludzi - są wyśmiewani, ignorowani, są kimś kogo można kopnąć i nawet się nie postawią.

Byłam takim dzieckiem.

Kochałam zwierzęta - nie wolno mi było mieć żadnego prócz rybek, nawet nie wolno mi było chodzić do stadniny (dlaczego? "bo tak mówię" słyszałam). Kochałam pisać książki - nie wolno mi było pisać (dlaczego? "bo po co ci to" słyszałam). Chciałam zrobić pasemka, by rozjaśnić sobie włosy - nie wolno mi było użyć nawet szamponetki co schodzi po kilku myciach (dlaczego? "bo twoje ciało wcale nie jest twoje i tylko tak ci się zdaje"). Chciałam móc wyjść ze znajomymi i wrócić później (przed 22.00) - słyszałam, że nie mogę (dlaczego? "bo się 'martwimy' o ciebie" - pal licho że ćwiczyłam karate i potrafiłam bez problemu powalić napastnika...). Chciałam grać na skrzypcach - nie mogłam (dlaczego? ojciec stwierdził, że nienawidzi skrzypiec)...

Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Miałam robić to co mi kazano - chcieli mnie wysłać do szkoły oficerskiej - dziecko z duszą artystyczną i wrażliwą... Nie miałam nic prócz buntu i rozpaczy. Wyrwano mi "skrzydła" i dziwiono się, dlaczego jestem jaka jestem. Ból rozszarpanej Duszy był nauczył mnie, że ból fizyczny jest niczym. Nie miałam nic, lecz intuicja mnie prowadziła. Dowiedziałam się, że po każdym upadku się podniosę. Silniejsza. Smok i wiele bytów ze świata niematerialnego prowadziły mnie - i te świetliste, i te mroczne. Uczyły mnie, podpowiadały w którą stronę iść i się mną opiekowały. I nadszedł dzień, kiedy spojrzałam w niebo i znów zapragnęłam latać. Zamiast użalać się nad sobą i patrzeć wstecz, znalazłam alternatywę.


I tak odkryłam, że jestem wiedźmą.

Dawniej miałam żal o moją przeszłość - o to jak ludzie wobec mnie postępowali, o to jak bardzo zindokryceni są przez obecnie będący system i są niczym puste lalki... Dzisiaj - gdybym mogła podjąć decyzję o cofnięciu czasu - ponownie chciałabym przejść przez to piekło, by mieć wiedzę, którą posiadam obecnie i nauczyć się być sobą.
Ale jeśli masz dziecko - nie rób mu tej krzywdy - po prostu naucz je jak latać. To będzie najpiękniejszy prezent dla niego.

Pozdrawiam, 
Wiedźma Marina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz